„Apel Ku Czci Pomordowanych”

Gmina 30.10.2008

 

 

 

Wartę honorową wystawił 2 Ośrodek Szkolenia w Ostródzie, w uroczystościach wzięły udział także poczty sztandarowe m.in. z Gimnazjum im. Ks. Jana Twardowskiego w Ostródzie, Związku Kombatantów RP i BWP. W czasie uroczystości głos zabrał m.in. Wójt Gminy Ostróda Gustaw Marek Brzezin, a także członkowie rodzin pomordowanych. Uczniowie miejscowej szkoły zaprezentowali patriotyczne wiersze.

Trochę historii
Tragedia w Zawadach Małych

W końcowych dniach stycznia 1945 roku, czyli przed 63 laty, rozegrała się tragedia w Zawadach Małych koło Starych Jabłonek; rozstrzelano tam 120 więźniów konwojowanych z obozu koncentracyjnego w Działdowie.

W dniach 16-21 stycznia 1945 r. w Prusach Wschodnich, uciekając przed zbliżającym się frontem, konwojowali więźniów z Działdowa żandarmi i esesmani. Początkowo szlak tej wędrówki wiódł przez Kozłowo, Olsztynek, Mielno, Grunwald i Ostródę, a później – z tej miejscowości – w kierunku Olsztyna. W Starych Jabłonkach zatrzymano maszerujących więźniów w okolicznych stodołach, które w nocy były pilnie strzeżone. Mimo wzmocnionych straży udało się uciec Józefowi Romanowskiemu i Tadeuszowi Lucjanowi Zabrzeskiemu. To dzięki ich relacjom udało się dokładnie ustalić przebieg okrutnego morderstwa na bezbronnych więźniach.

Józef Romanowski do śmierci mieszkał w Przasnyszu. On doskonale pamiętał tragedię, która rozegrała się w Zawadach Małych. Esesmani i żandarmi bardzo się niecierpliwili i mimo głębokiej nocy prowadzili między sobą rozmowy. – Między godziną 1-3 w nocy podjechał samochód, do którego załadowano 20 więźniów i odjechano – zeznawał Józef Romanowski. – Nam mówiono, że jedziemy do Olsztyna, ale samochód po 15-20 minutach powrócił po następną partię więźniów. Przed powrotem samochodu usłyszałem strzały z karabinów. Ogarnęło mnie złe przeczucie, domyśliłem się, że więźniowie są rozstrzeliwani. I tak samochód wracał kilkakrotnie po więźniów (może sześć razy). Po każdym jego powrocie słychać było strzały wykonywane seriami, ale i pojedyncze. To mnie skłoniło do zakopania się dość głęboko w sianie, w stodole. Potem okazało się, że oprócz mnie było tam jeszcze dwóch więźniów. Wachmani weszli do stodoły i wołali nas by wyjść, ale nikt się nie odważył na odpowiedź, więc po chwili wyszli. Jeden z więźniów nie wytrzymał nerwowo i też wyszedł po pewnym czasie, ale wachmani jeszcze byli na terenie i zabrali go z resztą na rozstrzelanie (…)”

Tadeusz Lucjan Zabrzeski, nieżyjący już mieszkaniec Płocka, tak zeznawał przed Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Olsztynie: Więźniów trzymano w pobliżu miejscowego tartaku na silnym mrozie i w dość obfitym śniegu. Następnie popędzono nas na skraj wioski. Żandarmi kazali leśniczemu z Przejm, który był naszym tłumaczem powiedzieć, że przyjadą po nas samochody i zabiorą wszystkich do Olsztyna, gdyż droga jest ciężka i wysoki mróz utrudnia marsz. Kazano mu także powiedzieć, że tam będziemy traktowani dobrze, że otrzymamy wyżywienie i będziemy pracować przy usuwaniu śniegu w mieście. Następnie wszystkich wpędzono do stodoły. Około 2 w nocy z 21-22 stycznia 1945 roku – godziny nie pamiętam tak dobrze, bo miałem ukryty zegarek – otworzyły się pierzeje stodoły i zaczęto wywoływać na zewnątrz po 20 osób do samochodu, który przyjechał. Ja spałem na klepisku, więc wyszedłem jako pierwszy. Razem ze mną byli m.in. – jak pamiętam – Łoś, leśniczy z Przejem, jego szwagier, Kosmulski, lekarz Skowroński, Czesław ze Starosielca, technik meliorant z Niesława, Stanisław Kosmulski z Przasnysza i inni. Była widna, księżycowa noc, więc widziałem dokładnie wszystko na dziedzińcu przed stodołą. Było tam dużo gestapowców i żandarmów, którzy dość nerwowo nawoływali do ustawienia się w dwuszeregu, ale twarzami do siebie. Do każdego z więźniów podszedł esesman i zaczął nam wiązać drutem ręce. Mimo, że stał samochód, to nas do niego nie poprowadzono, a odwrotnie popędzono nas w kierunku pobliskiego lasu. Po lewej stronie drogi wpędzono nas na leśny dukt i po przejściu około 50 metrów nakazano nam wszystkim położyć się na śniegu, ale twarzą do ziemi. Tak leżąc widziałem, że tuż przy drodze stoją ludzie ubrani w cywilne ubrania, którzy kopią duży dół. Ja w czasie, gdy dochodziliśmy do lasu, rozsupłałem założony mi drut, który krępował moje ręce. Wtedy, gdy kazano nam się położyć, to ja jedną rękę trzymałem do tyłu, a jedną miałem pod brzuchem. Tak szykowałem się do ucieczki. Jednak dookoła nas stali z bronią gotową do strzału gestapowcy. Jeden z nich podszedł do pierwszej dwójki, w której był Łoś i Kosmulski. Gestapowiec ten przystawił lufę automatu do głowy. Wtedy, gdy był on już przy piątej dwójce, poderwałem się z ziemi i gwałtownie skoczyłem w las. Niemcy zaczęli strzelać salwami w moim kierunku i rozpoczęła się pogoń. Po pewnym czasie wybiegłem na otwarte pole, gdy byłem już w odległości 150-200 metrów od lasu, to jeden z oddawanych przez gestapowców strzałów trafił mnie w rękę i rozszarpał mi kciuk. Dostałem także drobny postrzał w nogę prawą, ale w okolicy uda, dlatego mogłem nadal uciekać. Tak po dwóch nocach tułaczki dotarłem do Olsztyna, który był już wolny.

W czerwcu 1945 roku zostałem powiadomiony by wskazać, gdzie się znajduje zbiorowa mogiła pomordowanych więźniów z obozu w Działdowie”.

Dziś w Zawadach Małych jest cmentarz pomordowanych, a przy drodze –pomnik i obelisk. Ten ostatni, zbudowała młodzież Studium Nauczycielskiego z Ostródy w latach siedemdziesiątych. Miejscowym cmentarzem opiekuje się Hufiec ZHP z Ostródy i drużyny z Kątna i szkół gmin Ostróda. Tam są kwiaty i znicze nie tylko 1 listopada, ale również zawsze w rocznicę strasznego mordu, w dniu 21 stycznia każdego roku.

Dziś, mimo upływu 63 lat od tej tragedii, mamy obowiązek przypominać młodemu pokoleniu, by nigdy więcej nie dochodziło do podobnych mordów.